środa, 20 marca 2013

Pierwsza wyprawa...



Pierwszą wyprawę zaplanowaliśmy w 2010 r. i był to Egipt. Zaraz po skończeniu szkoły znalazłem pracę w firmie transportowej, która była dystrybutorem mięsa na województwo Lubuskie. Pracę dostałem nie bez problemów, szybka układanka w głowie, gdzie mogłem pracować i historia gotowa. Wyszło na to, że mam już niezłe doświadczenie w branży, czyli siedzeniu za kółkiem i ku mojej uciesze - zostałem wybrańcem - dostałem posadę. Po 3 miesiącach ciężkiej pracy, wstawania o 03:00 rano i kończenia o 12:00 w południe udało się uzbierać wymaganą sumę. Jest - kupiliśmy nasze pierwsze wspólne wakacje, poza Polską. Były to wakacje w Sharm El Sheikh i wydaliśmy na nie zaoszczędzone pieniądze. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, gdy dzień przed wylotem zadzwoniła Pani i poinformowała nas, że wycieczka jednak się nie odbędzie, gdyż biuro podróży zbankrutowało. Była to pierwsza taka historia w Polsce, gdzie arabski właściciel wziął pieniądze i zwiał. Później zaczęła się fala „upadających biur”, ale o tym już pewnie słyszeliście. Nasza sprawa oczywiście trafiła do wymiaru sprawiedliwości i już po półtorej roku odzyskaliśmy nasze 25% wpłaconej sumy z tytułu odszkodowania.  Wcale nas to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie. Postanowiliśmy, że jednak Egipt zobaczymy.
                W 2011 r. Zaplanowaliśmy kolejną wyprawę, tym razem do Marsa Alam. Do kwoty z odszkodowania, dołożyliśmy parę groszy , szybki rzut okiem na sytuację finansową biur podróży i kolejny raz mamy wykupione wakacje. Przez całą drogę z Zielonej Góry do Katowic, skąd miał być wylot, nabijaliśmy się, że na samym lotnisku poinformują nas, że wycieczki nie ma. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło i po kilku godzinach otrzymaliśmy upragnione bilety na lot. Kolejne 2 godziny na lotnisku, krótka wizyta w strefie „Tax-free” i siedzimy w samolocie. Joanna wyluzowana, Ja z dodatkowym balastem w moich majtkach – startujemy...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz