piątek, 5 kwietnia 2013

Czy ogląda Pan olimpiadę?

Wstaliśmy rano, szybka herbata i czekamy na nasz pierwszy transport. Kolega, który jest kierowcą zawodowym, zaoferował, że podwiezie nas do miejscowości oddalonej o 50 kilometrów, co miało postawić kropkę nad "i", że nie ma odwrotu na wypadek wątpliwości. Wysiedliśmy i od razu zaczęliśmy łapać stopa, jednak musiałem przerwać, bo jak na ironię, wezwała mnie potrzeba. Dodatkowo nie była to "jedyneczka". Zrobiłem co trzeba, więc wracam na trasę. 5 minut i wielki, niebieski "TIR" wrzuca hamulec. Bardzo sympatyczny Pan zaprosił nas do środka i postanowił, że podwiezie nas jak najdalej będzie mógł.
Chciał nas nawet zawieźć do Szwajcarii, jednak było trochę nie po drodze.




 Czytając poradniki nauczyłem się, żeby zagadywać - w końcu po to nas zabierają, żeby pomóc a przy okazji umilić sobie czas - czy ogląda Pan olimpiadę, jaki to ma silnik, długo Pan już jedzie?, dokąd? Te i wiele innych bezsensownych pytań lało się strumieniami, byle tylko utrzymać rozmowę. W sumie zakumplowałem się z tym gościem, więc gdyby nie fakt, że palił papieros, za papierosem, moglibyśmy jechać z nim dalej. Następny podrzucił nas dostawca pieczywa, czekaliśmy na niego jakieś 3 minuty. Trochę się zdziwiliśmy, że tak sprawnie to idzie. Właściwie dojechaliśmy już do granicy z Czechami, brakowało tylko kogoś, kto nas na nią zawiezie. Zaczął padać deszcz a miejscowość też nie była popularna "transportowo". Okazało się, że owe przejście jest praktycznie nieużywane, ptaki zawracają a psy szczekają dupami. Jakby tego było mało, dokoła pełno Azjatów sprzedających "czajna" bubel. No nic, ważne, że jesteśmy po czeskiej stronie. W dodatku otaczały nas góry. Właśnie w to miejsce dowiózł nas facet, który jechał z synem w interesach. Małe czikłaczento dało rade, jednak nie wiedzieliśmy co dalej.

Samochody nie jeździły tutaj wcale, jedyny ruch to kilka ciągników i jeden autobus. Szliśmy więc piechotą, czekając na najbliższy samochód. Nadjeżdża - czarny SUV - wystawiam palec i ku naszej uciesze samochód się zatrzymuje. W samochodzie są dwa foteliki dla dzieci, więc wsiadamy, w końcu co może się stać? Może uznacie takie zachowanie za lekkomyślne, jednak, gdy nie ma innej możliwości transportu, co wybrać? Jak determinować względne bezpieczeństwo, jak nie pierwszym wrażeniem? Mężczyzna, który nas wiózł mówił płynnie po polsku i czesku, więc szybko pojął co zatrzymujący nas policjanci mieli do powiedzenia. Droga była zamknięta, trzeba było czekać. Stwierdziliśmy, że możemy już opuścić pojazd, bo do najbliższej ruchliwej drogi jest jakieś 500 metrów. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Nie obeszło się bez postoju na stacji benzynowej, która była po drodze i rozpakowaniu pierwszego śniadania w podróży...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz