Na wyspie Krk spędziliśmy noc. Oj długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca na biwak. Postanowiliśmy zabunkrować się gdzieś w okolicach stacji benzynowej, kawałek od ulicy. Podejrzewam, że nikt nawet się nie zorientował, że tam jesteśmy. Chorwacja ma to do siebie, że aby rozbić namiot, nie wystarczy tylko znaleźć miejsce. Trzeba jeszcze wykopać pierdyliard kamieni, chwastów i badyli wystających z ziemi i nadużywających wytrzymałość namiotu. Doliczmy do tego wykarczowanie wszystkich "psich ogonów", wbijających się we wszystko i możemy kłaść się lu-lu. Jak zawsze spędziłem godzinę na obserwacji, czy wszystko będzie ok, podczas gdy Joanna śpi w najlepsze. W namiocie przetrzymywaliśmy w razie zagrożenia gaz pieprzowy i nóż do masła, więc jeśli jakiś zabłąkany kradziej postanowi nas "napaść", zasmaruję go masłem i pójdzie w diabły. Upewniwszy się, że wszystko w porządku kładę się spać. Totalnie padam na twarz. Miałem ochotę podpalić ten ciężki plecak, oszczędzając jedynie maskę do nurkowania, w sumie praktycznie z niczego więcej nie korzystałem.
Ledwo zasnąłem a już obudził mnie wystraszony głos mojej towarzyszki... zginiemy, pomyślałem. Czekam na wyjaśnienie i nagle słyszę... Dziwne dźwięki jakby przebiegające w tą i w drugą stronę, jakieś 15 metrów za namiotem. Faktycznie dźwięk był dziwny, jakby mutacja psa i świni, jednak był to tylko pies. Przynajmniej do dziś tak twierdzę, podczas, gdy dla Joanny był to potwór z piekieł. Reszta nocy przebiegła bez rewelacji. Wstaliśmy, złożyłem namiot i w drogę. Wyspę Krk chcieliśmy opuścić jak najprędzej, żeby udać się w dalszą podróż. Przeszliśmy kilkaset metrów, żeby wysępić jakąś podwózkę. Szybko wygrzebałem jakiś karton ze śmieci, nabazgrałem kilka literek i czekamy...
Po naliczeniu 100 samochodów ktoś w końcu się zatrzymuje. Szwajcar. Całkiem przyjemny samochodzik z klimą i mój wrodzony talent do języków, zapewnił całkiem fajny komfort podróży. Teraz wiem, że warto było uczyć się różnych języków, chociaż trochę. Kierowca miał na imię Andol, rozmawialiśmy przez całą drogę w języku niemiecko-rosyjskim. Oboje wyrażaliśmy duże zamiłowanie do zimnego piwa w tak gorące dni i nim się obejrzeliśmy, siedzieliśmy z Andolem w zewnętrznej kawiarni jednej z restauracji. Bardzo nalegał, żeby nas tam zabrać, więc co się będę spierał? W pierwszym zdaniu zaznaczył, że o fundusze nie musimy się martwić. Nasza rozmowa trwała blisko 3 godziny, dużo się dowiedzieliśmy, dużo usłyszeliśmy. Ogólnie stwierdziliśmy, że jest to bardzo pozytywny i uprzejmy 56-latek, więc z żalem, ale musieliśmy jechać dalej.
Pierwszy raz podczas tej podróży zatrzymał się kamper. Podróżowali nim Włosi. Mężczyzna, kobieta i ogromny, piękny owczarek, który nie chciał się ode mnie odkleić, a jako, że jestem wielkim miłośnikiem psów - nie protestowałem. Niestety nie pamiętamy imion ludzi, którzy nas zabrali, mimo, że podróż z nimi przebiegała w bardzo rodzinnej atmosferze. Byli bardzo sympatyczni i uprzejmi. Na wejściu zaproponowali zimne napoje i coś do jedzenia. Wszystko jednak mieliśmy, więc musieliśmy podziękować. Tak przesiedzieliśmy z nimi kolejne 2 godziny, nim dojechaliśmy do Senji, gdzie przyszło nam się rozstać.
Nigdy w swoim życiu nie przypuszczałem, że wybiorę się na taką wycieczkę autostopem. Kto by pomyślał, że można w taki sposób poznać tak fantastycznych ludzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz